W jednym ze swoich snów Johnny śni, że powinien być obwożony w klatce jako ciekawostka na jarmarkach i festynach ku uciesze gawiedzi. Johnny żołnierz, Johnny bohater wojenny, Johnny ludzki wrak. Nie było w kinematografii światowej filmu bardziej antywojennego i anty wojskowego. To kpina z tych wszystkich patriotycznych bzdur i propagandowych sloganów, które młodym ludziom wojnę przedstawiają jako atrakcyjną podróż pełną męskich przygód, a wojsko jako szansę na zdobycie ciekawego zawodu, doświadczeń i przyjaciół.
Włodzimierz N. znaleziony w szałasie górskim niedaleko Doliny Olczyskiej, też poszedł sobie na wojnę. Na taśmach sprzed dziesięciu lat, które ujawniła telewizja, widzimy przystojnego uśmiechniętego oficera w polowym mundurze, który z entuzjazmem wypowiada się o polskiej misji w Iraku. Włodzimierz N. miał więcej szczęścia niż Johnny. Ma tylko odmrożone stopy i zepsutą głowę. Nic nie pamięta, mówi monosylabami, jest przestraszony. Jak to się stało, że inteligentny oficer ze znajomością angielskiego i arabskiego, który sprawdził się na misjach w Libanie i Iraku, zostaje po kilku latach wrakiem człowieka, a armia skreśla go z ewidencji jak zepsuty karabin? Okazuje się, że armia to nie jest ciekawy zawód, wojsko to nie są żadni fajni kumple, a misje w Iraku czy Afganistanie to niepotrzebne przelewanie polskiej krwi i taśmowa fabryka kalek psychicznych.
Gdy w 1983 roku w samym środku stanu wojennego wraz z garstką kumpli Jasiem Waluszko, Wojtkiem Jankowskim, Zbigniewem Styblem ,Krzyśkiem Galińskim, Wojtkiem Mazurem i kilkoma jeszcze innymi zaczęliśmy jako młodzi anarchiści głosić w podziemiu herezje o tym, że wojsko jest wykorzystywane do walki politycznej ze społeczeństwem i że należy znieść przymus powszechnego poboru, wielu uznało nas za wariatów, a nawet za prowokatorów. Wychowani na tradycjach powstań Polacy, zawsze mieli wielki szacunek do wojska mimo, że to czołgi wojskowe, a nie ZOMO rozwalały 13 grudnia bramy stoczni Gdańskiej i mimo, że to wojsko strzelało w Gdyni w grudniu 1970 do robotników.
Po latach nasze stare postulaty z czasów RSA i WiP okazały się jak najbardziej realne. Najpierw wprowadzono możliwość odpracowania wojska dla tych, którzy nie czują się na siłach uczyć zabijania, potem zniesiono przymus służby wojskowej. Teraz wojsko mamy zawodowe i zapisują się tam tylko entuzjaści militariów. Wielu z nich widzi w wojsku po prostu szansę na lepsze zarobki i „dobrą” pracę. Jak szybko ci chłopcy zamieniają się w psychiczne wraki widzimy na smutnym przykładzie Włodzimierza N. znalezionego w górach polskiego oficera, którego po kilku latach służby skreślono z armii, a rodzina skreśliła go z życia, bo po powrocie z wojenki był jakiś „inny”.
Wszyscy teraz bardzo przejmują się losem „człowieka z gór”, bo to przypadek przerażająco smutny i przez to niemalże filmowy. A gdzie są prawdziwi winowajcy, którzy posłali polskich żołnierzy na te absurdalne wojny z których Polska ma tylko kilkadziesiąt trupów i kilkaset kalek? Facetami, którzy wysłali ich na wojnę są Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller. Pewnie w poczuciu wstydu niebawem odwiedzą Włodzimierza N. w szpitalu. Powinni kupić mu w ramach terapii jakiegoś misia pluszaka lub zaprosić na Wielkanoc do siebie do domu na wspólne malowanie pisanek.