Trzydzieści lat temu w małym, studenckim klubie Balbina w Łodzi, który mieścił się w akademiku Uniwersytetu na osiedlu studenckim przy ulicy Lumumby, ujawniła się Polsce i światu grupa Big Cyc. Czasy były marne czyli schyłkowy PRL. Przestali zagłuszać Radio Wolna Europa, ale ciągle rządził generał Jaruzelski, a kolejki stały zarówno po mięso jak i po zbiorowe wydanie dzieł Edwarda Stachury. Na „Lumumbowie” wódkę można było kupić na zaprzyjaźnionej melinie za okazaniem legitymacji studenckiej. Piwo w sklepie kończyło się zwykle w okolicach południa, bo dostawa niewielka, a smakoszy sporo.
Resztkom walczącego podziemia skończyły się pomysły jak przy pomocy mszy za ojczyznę i składania wieńców pod pomnikami obalić Generała i jego gang, a sam Generał tkwił bez przekonania w starych dekoracjach niczym betonowy silos na gnojówkę. W tych siermiężnych i smutnych jak płacząca wierzba okolicznościach przyrody, pojawił się zespół, który programowo szedł pod prąd polskiej, wiecznie jesiennej duszy. Na Zachodzie wymyślono pierwszy cyfrowy telefon komórkowy i pigułkę aborcyjną, a my wymyśliliśmy takie piosenki jak „Berlin Zachodni” czy „Kapitan Żbik”.
Pamiętam jak Niemcom w Berlinie musieliśmy tłumaczyć, że Lenin z irokezem na okładce naszej pierwszej płyty (była hitem, sprzedała się w ilości ponad milion egzemplarzy), to nie jest „Lenin na nowo odczytany” tylko „jaja z Lenina”. Takich nieporozumień było więcej. Kilku dziennikarzy było przekonanych, że refren ze znanej piosenki „Makumba -ska” to podprogowa reklama jakiejś wędliny, bo brzmi jak „Kiełba-ska”.
Postanowiliśmy okrutnie obśmiewać rzeczywistość wychodząc z założenia, że traktowanie życia na serio doprowadzić nas może jedynie do zaawansowanej martwicy mózgu, które to schorzenie na skutek naszej pokręconej historii i nieuzasadnionej wiary w to, że kraj leżący nad Wisłą jest w jakiś magiczny sposób wybrany, stałe przytrafia się wielu naszym współplemieńcom. Do dziś jesteśmy przekonani, że gdy Pan Bóg tworzył Polskę to wypalił skręta lub zjadł mydło.
Będąc studentami polonistyki i kulturoznawstwa byliśmy uzbrojeni nie tylko w instrumenty muzyczne, ale także w odpowiednie aparaty pojęciowe, które pomogły nam trafnie zdefiniować surrealistyczną rzeczywistość.
Organizowaliśmy nie tylko koncerty, ale pod szyldem Galerii Działań Maniakalnych (łódzkiej diecezji Pomarańczowej Alternatywy) także happeningi uliczne polegające na wyprowadzaniu służb porządkowych w pole. Przykładem niech będzie słynna akcja „Galopująca Inflacja” podczas której wspólnie z przyjaciółmi z Niezależnego Zrzeszenia Studentów (w tamtym czasie nielegalnej organizacji studenckiej) biegaliśmy po ulicy Piotrkowskiej w te i z powrotem z tabliczkami, na których widniały napisy informujące , że osoby, które biegną są galopująca inflacją. Milicja Obywatelska wykazując się instynktem ekonomicznym przystąpiła do energicznych zatrzymań. Milicjantom udało się zatrzymać siedemnastu uczestników happeningu. Następnego dnia podczas wiecu NZS poinformowano zebranych, o tym ,że „kłopoty ekonomiczne Polski się skończyły, bowiem milicja o godz. 15.30 na ulicy Piotrkowskiej zatrzymała galopująca inflację”
Dzięki zastosowaniu sprytnych technik prowokacji medialnej pierwszy koncert Big Cyca reklamowany jako „Turniej Biustów” stał się krajową sensacją i wzbudził uzasadnione podniecenie wśród producentów prezerwatyw i biustonoszy, a także co bardziej rewolucyjnie nastawionych osobników.
Zabawa w Big Cyca miała być jednorazową zgrywą, w stylu podłożenia na krzesło pinezki ładnej koleżance w obcisłej kiecce. Nasza ekipa składała się z muzyków z Ostrowa Wielkopolskiego i wywrotowego elementu z Gdańska (sztuk jeden). Lont umiejętnie podpalony przez specjalistę od wygłupów i moich kumpli (Jacka „Dżej Dżej” Jędrzejaka na basie i na wokalu, Romka „Pięknego Romana” Lechowicza na gitarze i Jarka „Dżerego” Lisa na bębnach) spowodował pożar, który trwa do dziś.
Ten ironiczny dystans do rzeczywistości i bunt przeciwko obowiązującej w Polsce filozofii powszechnego cierpienia (90 proc. polskich zespołów rockowych cierpi w sprawach takich jak zawiedziona miłość, egzystencja i ogólny ból tyłka dla niepoznaki zwany „bólem istnienia”) dorobił nam początkowo gębę mało poważnego kabaretu muzycznego. Nasza szydercza postawa z czasem nabierała różnych barw i to nie zawsze wesołych.
Nigdy nie rozumiałem dlaczego ten nasz prześmiewczy soczysty styl, kod językowy pełen żartów i kpin miałby być dla nas ujmą. Każdy kto widział koncerty The Beatles, The Ramones , Madness, Bloodhound Gang, Beastie Boys czy choćby popisy Ozzy Osbourna na scenie nie mówiąc już o Red Hot Chilli Peppers przyzna, że esencją rocka obok nostalgii i cierpienia jest także bunt, radość i zgrywa.
A po drodze zdarzyły się nam jeszcze takie głośne płyty jak „Wojna plemników”, „Z gitarą wśród zwierząt”, „Zmień z nami płeć” czy „Moherowe berety”. Niektóre z nich osiągnęły status Złotych i Platynowych. Były koncerty od Suchozebr do Gnojewa, od Helsinek po Chicago, od Londynu po Vancouver.
Były przeboje takie jak „Świat według Kiepskich”, „Dres” „Rudy się żeni” czy „Facet to świnia”. Były skandale z Krajową Radą Radiofonii i senatorem Benderem, który uznał, że okładka płyty „Wojna plemników” jest obrazoburcza, z Jankiem Pospieszalskim, który w swej inkwizytorskiej wizji uznał nas za agentów WSI, a rok temu gdy w Warszawie graliśmy na opozycyjnych manifestacjach, wspominał o nas ciepło na konferencji prasowej sam minister Błaszczak. Dziś po trzydziestu latach grania na scenie, tysiącach koncertów i wydaniu blisko dwudziestu albumów traktowani jesteśmy już jak Maria Konopnicka skrzyżowana z Iggy Popem, czyli szkolna klasyka w basenie podłączonym do prądu przez linoskoczka z wybuchowym życiorysem.
Załoga Big Cyca to wielopoziomowy inhalator oczyszczający ze smogu myślowego polską scenę rockową, o czym może przekonać się każdy kto zawita na nasze show. I tej misji będziemy nadal wierni jak Czterej Pancerni choć jest nas sześciu. Gramy tak jakbyśmy całe życie zjadali petardy na śniadanie i popijali tequilą. Ostatnio na pewnym koncercie usłyszałem „Skiba, widać, że wam się chce grać,,,”. A czasy takie, że nie wszystkim kolegom muzykom się chce, bo biologia robi swoje i bywa, że po latach tłuczenia się z koncertu na koncert, ludzie się wypalają z pomysłów i energii. Na szczęście nas to nie dotyczy. Podróż z Big Cycem trwa, więc zapraszamy na trasę urodzinową…bo kto wie, co jeszcze może się zdarzyć.