Z Krzysztofem Skibą rozmawia Marianna Rolla. Tygodnik Fakty i Mity. 30 listopada 2018.
Big Cyc intensywnie świętuje jubileusz.
Mijający rok był bardzo pracowity. Polacy uwielbiają okrągłe rocznice, a my obchodzimy trzydziestkę i postanowiliśmy to wykorzystać. Niewiele zespołów ma taki wynik na liczniku. Dużo koncertowaliśmy, w Polsce i za granicą. Byliśmy w Niemczech, Belgii, Szwecji, graliśmy dla Polonii w Chicago i Miami. Zaliczyliśmy całą serię rockowych festiwali. Cały czas lubimy grać, ta robota sprawia nam wielką frajdę i nadal mamy wiele energii. Wisienką na torcie jest płyta pt. „30 lat z wariatami” – nietypowa, urodzinowa. 38 wykonawców śpiewa nasze piosenki w swoich wersjach. No i mocny akcent na koniec, czyli moja biografia „Skiba. Ciągle na wolności. Autobiografia łobuza”. Połowa książki jest oczywiście o Big Cycu.
30 laty minęło jak jeden dzień? Zaczęliście kiedyś od niezłej prowokacji.
Zrobiliśmy happening, żeby przyciągnąć dziennikarzy. W zaproszeniach napisaliśmy, że będzie turniej biustów. Zlecieli się tłumnie, a tam na nich czekał muzyczny Big Cyc. Obnażyliśmy wtedy naturę mediów, które gonią za skandalem. Jurek Owsiak bardzo fajnie o nas powiedział: „Big Cyc to nie jest skandalizująca kapela. Oni tylko śpiewają o naszych wadach”. Nie szokujemy dla szoku. Jeśli robimy happening, to w jakimś celu. PRL był zgrzebny, zapięty na ostatni guzik. Tematy seksu w zasadzie prawie nie istniały. Świetnie to pokazuje biografia filmowa Michaliny Wisłockiej, którą nakręciła Marysia Sadowska. Aparat partyjny prawie tam mdlał, gdy padało słowo „orgazm”. Mówienie o cycach kiedyś bulwersowało, teraz już nikt się tym nie przejmuje. W latach dziewięćdziesiątych prezenterzy radiowi wstydzili się mówić Big Cyc i zapowiadali naszą piosenkę „Berlin Zachodni” tak: „teraz piosenka zespołu Big – przepraszam za słowo – Cyc”. Prof. Jan Miodek na naszą prośbę wytłumaczył, że słowo „cyc” jest szlachetne, a nie wulgarne. Pochodzi od ssania, cyckania. To pierwsze słowo, które wypowiada niemowlę. „Cyc” to jest hasło do jedzenia, żarcia, a żarcie oznacza życie.
Ma pan za sobą serię happeningów politycznych. I nadal nie zwalnia tempa.
Słynne happeningi Pomarańczowej Alternatywy przeszły już do historii, zajmują się nimi historycy z IPN. Rzeczywiście lubiliśmy i nadal lubimy prowokację. To ja wymyśliłem słynną sztafetę w Łodzi z 7 listopada 1988 r., gdy biegaliśmy z tabliczkami „Galopująca inflacja”. Gdy milicjanci zwijali jedną osobę, pojawiała się kolejna. Trwało to 12 albo 15 minut, dokładnie teraz nie wiadomo. Milicja działała bardzo sprawnie. Zatrzymano kilkanaście osób, a na końcu pojawili się nasi koledzy z transparentem „Kto zatrzyma galopującą inflację”. Następnego dnia na wiecu NZS rozdawaliśmy ulotki, na których było napisane, że kłopoty Polski się skończyły, bo Milicja Obywatelska o godzinie 15.30 w Łodzi na ul. Piotrowskiej zatrzymała galopującą inflację. Wtedy funkcjonariusze się skapnęli, że szykujemy na nich wilcze doły i nie pojawili się na kolejnym happeningu. 13 grudnia 1988 r. przygotowaliśmy akcję pt. „Pomóż milicji, pobija się sam”. To był dzień solidarności z MO i mieliśmy z kolei tabliczki z napisami „Obiekt do zatrzymania”. Było nas coś ok. 500 osób i nic. Nikogo nie zatrzymano. Krzyczeliśmy nawet „Gdzie jest milicja”, „Zadzwońcie po milicję”. Te okrzyki pojawiły się potem na naszej płycie.
Władza w PRL nie lubiła politycznych przeciwników. PiS zachowuje się tak samo.
Rzeczywiście, historia zatoczyła koło. Nigdy bym nie przypuszczał, że nadejdą czasy, gdy będę musiał znowu robić to, co przed laty. Pomarańczową zastąpiła teraz Żółta Alternatywa, w której działam. Wyśmiewamy m.in. polską manię stawiania pomników. Samych pomników Jana Pawła II jest już u nas ponad 850. Mamy też m.in. monumenty przedstawiające ziemniaka, grzyba czy buhaja. Bardzo lubimy też krzyże, cały kraj jest zakrzyżowany
I idziemy na rekord z pomnikami Lecha Kaczyńskiego. ..
Czekam, kiedy na którymś z nich będzie wreszcie podobny do siebie.
Nigdy to nie nastąpi, bo na każdym następnym jest do siebie coraz bardziej niepodobny.
Studiowałem historię sztuki i kulturoznawstwo i mogę powiedzieć, że wszystkie te pomniki utrzymane są w stylu socrealistycznym. Ten z pl. Piłsudzkiego w Warszawie jest idealną kopią pomnika Kim Ir Sena z Korei Płn. Myślę, że Lech Kaczyński nie był tak groteskowy i pompatyczny jak ten z pomnika. Mimo jego śmiesznostek i potknięć zapamiętałem go jako ciepłego, przyjaznego ludziom człowieka. Tadeusz Konwicki napisał kiedyś, że „tragedia chodzi za rękę z błazenadą” i u nas tak właśnie jest. Im bardziej władza chce być serio, tym większa błazenada z tego wychodzi.
Co na to Żółta Alternatywa?
Żółta Alternatywa to pomysł grupy osób z Legnicy, którzy „zbudowali” pomnik gumowej kaczki na Placu Słowiańskim w swoim mieście. To był pomnik czystości narodu. Kaczka uchowała się na kartonowym cokole tylko 40 minut, potem zwinęła ją policja. Ciekaw jestem, czy gdyby ktoś zostawił tam dużego, pluszowego misia czy różowego słonia, to policja też by się zainteresowała. W Polsce sprawy tak się potoczyły, że dmuchana, zabawkowa kaczka ma konotacje polityczne. Kaczka z Legnicy została bezprawnie aresztowana i wywieziona. Nagrano funkcjonariuszy naradzających się, jak ją zabrać. Musieli sprowadzić większy radiowóz, bo kaczka do małego zmieścić się nie chciała. Policja udawała potem, że nie ma sprawy, bo nie ma kaczki, ale w Internecie ukazały się zdjęcia, na których było widać, jak taszczą kaczkę do radiowozu. Gdy w Legnicy pojawiły się plakaty i ulotki z napisami „uwolnić kaczkę” głos musiał zabrać rzecznik policji. Jak ognia unikał jednak słowa „kaczka” i mówił: „nielegalna konstrukcja kartonowo-gumowa”. Pobrano nawet ślady DNA z wentyla, żeby trafić na ślad sprawcy, który kaczkę dmuchał. Absurd goni absurd. To wszystko dzieje się, przypominam, w roku 2018, w Polsce.
Na jednej kaczce się nie skończyło…
Żółta Alternatywa jest bardzo aktywna. Rozlała się juz po całej Polsce. W Gdańsku razem z moim przyjacielem Pawłem Koñjo Konnakiem przygotowaliśmy akcję solidarnościową z aresztowaną kaczką pt. „Śmiech wrogom ojczyzny”. Rozdawaliśmy gumowe kaczki. Była też przepiękna akcja w Toruniu pod pomnikiem Mikołaja Kopernika, człowieka, który jako pierwszy na świecie odkrył konstelację Kaczki. Myślimy m.in., by na żółto malować kaczki szpitalne. Jest też hasło „100 pomników kaczek na 100-lecie”. Choć boimy się, że niedługo bez specjalnej koncesji nie będzie można kupić w sklepie z zabawkami kaczki. Będzie tak jak z pozwoleniem na broń. Mamy komórki, telefony, komputery, latają drony. Technika się bardzo rozwinęła, ale obecna władza ciągle jest mentalnie zaczepiona w PRL. Dlatego happeningi mają sens i są tak udane. Przypominam, że happening to nie jest wygłup, to przemyślane działania artystyczne, którego celem jest szokowanie widza, wstrząśnięcie nim i wpłynięcie na jego poglądy. Chodzi o to, żeby poruszać kwestie społeczne, polityczne, ekologiczne czy czysto artystyczne. Zdecydowanie mamy teraz świetny czas dla happenerów.
Prawica nie ma poczucia humoru? Może też ogarnia ją strach?
Ja nic o ich poczuciu humoru nie wiem, rządzący są śmiertelnie poważni. Mało kto z nich zna się na żartach. Dobrze by było, gdyby politycy przyswoili sobie takie pojęcia jak ironia i sarkazm. Najgorsze jest, że nam się wszystko pomieszało. Jak politycy mówią coś na serio, ludzie myślą, że to jaja, i odwrotnie. Rząd podejmuje dialog z protestującym spontanicznie społeczeństwem za pośrednictwem policji. To bardzo wymowne i oczywiście pokazuje strach władzy.
Wraca cenzura polityczna? Mówią wam np., co macie grać na koncertach, a czego nie?
Nie dość, że wraca, to jeszcze się nasila. Władza posługuje się propagandą, która nie uznaje satyry. Kabarety zniknęły z radia i z telewizji. Władza usiłuje w żałosny sposób tworzyć satyrę prorządową, czyli śmiejemy się z opozycji, a swoich głaszczemy i chwalimy. To jest żałosne. Uczestniczą w tym ludzie, dla których istotna jest tylko lista płac i konfitury, które można na rządowych synekurach zebrać. Nie przejmujemy się tym i gramy swoje, tak jak to robiliśmy przez 30 lat. Nawet kiedyś proponowałem któremuś z posłów PiS, by wrócili do instytucji cenzury, skoro oni i tak cenzurują. W telewizji mamy propagandę gorszą niż za czasów Jerzego Urbana.
Śpiewacie na koncertach np. „Antoni wzywa do broni”?
Big Cyc jest normalnym rozrywkowym, rockowym zespołem. Mamy w swoim repertuarze trochę piosenek politycznych i wiele, wiele innych. „Antoniego” śpiewamy, bo to jest hit, w Internecie ma ponad trzy mln wyświetleń. Ludzie są bardzo przejęci, gdy zaczynamy tę piosenkę grać, lubią ją. Antoni już nie jest ministrem, znowu go schowali na czas wyborów. Nie wiem, czy nasza piosenka miała z tym coś wspólnego. Zdarza się, że organizator koncertu wprost mówi, żeby konkretnych piosenek nie śpiewać, bo będą problemy. Niewyobrażalne! Takie rzeczy dzieją się w demokratycznym kraju. Na Zachodzie coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Bywało, że w miejscowościach, do który mieliśmy jechać, burzyli się radni PiS. Bali się, że będziemy żartować z Jarosława Kaczyńskiego. Skoro politycy chcą sterować kulturą, to ja mam do nich apel: „Odpieprzcie się od kultury i od artystów!”. Konstytucja gwarantuje mi wolność słowa i mogę sobie o Antonim Macierewiczu czy o Kaczyńskim opowiadać dowcipy, nikt nie może mi tego zabronić. Siedziałem za komuny, byliśmy zaangażowani w poważne działania podziemne. Nie bałem się generała Jaruzelskiego, nie będę się też bał kamratów z PiS-u, którzy nie mają pojęcia ani o demokracji, ani o wolności. Boję się jednak, że szykują nam pisowski taliban. wszystkich nas będą trzymać za mordę.
Wiele waszych piosenek sprzed lat jest teraz przerażająco aktualnych. Np. „Kobiety z Sarajewa”.
To jest piosenka z bardzo politycznej płyty „Wojna plemników” z 1993 r. Tekst zainspirowały prawdziwe wydarzenia z wojny na terenie Jugosławii. Watykan, w odpowiedzi na falę masowych gwałtów, apelował, żeby nie usuwać poczętych w ten sposób dzieci. Sprawa całkowitego zakazu aborcji u nas wraca. Na tej płycie była też piosenka „Polska rodzina” z refrenem: „Polska rodzina, Troszczy się o nią sam ksiądz kardynał, Daje wskazówki i dobre rady. Polska rodzina świeci przykładem”. Kiedyś to był sarkazm.
A teraz rzeczywistość…
Niestety Kościół próbuje dominować w życiu publicznym, zawłaszcza przestrzeń, która jest wspólna. Polska ma coraz więcej cech państwa kościelnego, nawet w paszportach będziemy mieć napis: „Bóg, honor i ojczyzna”. Krzyże wiszą już wszędzie, księża i biskupi uczestniczą w każdej uroczystości, święcą nawet klapy do włazów i świątynie rozpusty, czyli wielkie centra handlowe. Jeśli to wypływa z głębokiej potrzeby, to ok. Ale w wielu przypadkach to czysta hipokryzja. Księża zupełne nie przejmuje się tym, że wiara się dewaluuje. Pobiegają z kropidełkiem, wykonają robotę i inkasują. Kasa musi się zgadzać.
Na jakim etapie jest proces przeciwko TVP za użycie piosenki „Jak słodko zostać świrem” jako ilustracji materiału o uczestnikach protestów przed Sejmem.
Przygotowujemy się, zbieramy ekspertyzy. Wynika z nich, że racja jest po naszej stronie. W tej chwili zastanawiamy się, jaka jest praktyka w takich sprawach, zajmuje się tym poważna kancelaria z Warszawy. Myślę, że lada dzień wystąpimy z wnioskiem do sądu. Trudno przewidzieć wyrok sądowy, ale jesteśmy pewni wygranej.
Big Cyc szykuje nową płytę?
Myślimy o nowych piosenkach, coś może nagramy zimą. Teraz skupimy się na tematach rozrywkowych, polityki już dość. Choć polityczny i gospodarczy kabaret trwa. Ostatnio mamy np. aferę z szumidłami w tle. Można powiedzieć, że szumowiny założyły sobie szumidła. Big Cyc daje nam możliwość komentowania rzeczywistości i mówienia o tym, co nas wkurza. Chcemy jednak z chłopakami z zespołu zostać przy zdrowych zmysłach, robimy więc przerwę i nie będziemy się przez chwilę zajmować PiS-em.