Wyjechałem na kilka dni z kraju, a tu nagle minister Antoni pozbawiony dwóch swoich największych ulubieńców. Misiek czyli Bartłomiej Misiewicz, człowiek który nosił kartony w aptece (Stowarzyszenia Farmaceutów protestowały, aby nie nazywać go ani farmaceutą, ani aptekarzem, bo nim po prostu nie jest), osobnik wyszkolony w lizusostwie i noszeniu teczki za Antonim, niezły w odgrywaniu przed generałami „ministra”, przydupas naszego Awiatora, który „studiuje” tylko nie wie jeszcze na jakim kierunku, poleciał ze stanowiska członka rady nadzorczej państwowej spółki zbrojeniowej, bo media odkryły ile tam będzie zarabiał.
Kwota powaliła z nóg nawet prezydenta Dudę, który nagle odżył i nieśmiało zaprotestował. Honorem uniósł się także prezes Jarosław, który cyrk wokół Misiewicza (udawanie przed wojskiem ministra, rozróby w dyskotece, proponowanie posad przypadkowym osobom) nazwał „ekscentrycznym zachowaniem” i wyrzucił Misia z PiS.
Jak zauważyli poważni komentatorzy, ten spór wokół niepoważnego osobnika jakim jest Misiek, to tak na prawdę próba sił między Antonim, a Prezesem. Musieli tego Misia (który stał się symbolem nowych kadr państwa pod rządami PiS) wreszcie usadzić, bo to oznaczałoby, że Antoni może już robić absolutnie wszystko, czyli nawet teściową swojego chomika zrobić generałem.
O wiele poważniejsza sprawa ma się z Wackiem. Gwiazda komisji smoleńskiej profesor Wacław Berczyński chlapnął z dumą w wywiadzie prasowym, że to on jest pogromcą francuskich Caracali czyli, że miał decydujący wpływ na głośne zerwanie kontraktu na mocy, którego polska armia miała mieć nowoczesne helikoptery. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Berczyński był przez lata związany z konkurencyjnym koncernem lotniczym. Występuje więc w tej sprawie nie jako ekspert tylko lobbysta. Gdyby rzeczywiście tak było, oznacza to wielki skandal, którym powinna zająć się prokuratura. Liderzy PiS niczym ruska rakieta czyli w mig zaczęli tłumaczyć, że to fantazje Berczyńskiego i że nie miał on żadnego wpływu na decyzje MON w sprawie helikopterów. I tu elita pisowskich myślicieli wpadła jak śliwka w kompot (czy bardziej jak muszka w gówno), bo jeśli profesor Berczyński zmyśla, chlapie i fantazjuje w sprawie kontraktu na helikoptery i swojej w nim roli, to istnieje uzasadnione podejrzenie, że zmyśla, chlapie i fantazjuje także w sprawie bomby i zamachu w Smoleńsku.
Szybkie czyszczenie Berczyńskiego z posady w komisji smoleńskiej i innych intratnych stanowisk , które mu Antoni w ciągu ostatniego roku załatwił , a także jego swoista ucieczka do USA zdaje się potwierdzać, że profesor Berczyński, to emerytowany naukowiec w stylu „koszałka opałka” , który pod koniec swojej kariery chciał „zaistnieć „. Zapomniani naukowcy, ludzie na emeryturach, mają naturalną potrzebę bycia w obiegu. Stąd pewnie „rewelacje” i „badania” Berczyńskiego w komisji smoleńskiej, które obok sporych pieniędzy przyniosły mu też wątpliwy rozgłos. Nikt nie chce być zapomniany i profesorowi Berczyńskiemu, to się udało. Na długie lata pozostanie symbolem naukowca, który lubi sobie pofantazjować. Taki nasz baron Munchausen z uporczywą skłonnością do opowiadania bajek.