Żyjemy pod okupacją wariatów, ale nie takie okupacje nasz kraj przetrwał. Damy radę!

Udostępnij na:

Krzysztof Skiba od lat bawi Polaków. Komentuje rzeczywistość, pisze piosenki, felietony, i książki, występuje jako stand-uper. Niedawno wydał album „Kabaret Polska. Piosenki na czas zarazy” z utworami o absurdach czasów pandemii. Ma buntowniczą naturę, nie kryje swoich poglądów, nie boi się skandali. Wielokrotnie krytycznie oceniał rządzących. Zdarzało mu się pisać prześmiewcze teksty o kolegach z show-biznesu. Przyznaje, że wolałby żyć w normalnym kraju, w którym wszyscy by się nudzili. W ostatnim czasie przeszedł metamorfozę: wprowadził zdrowe nawyki do swojego życia i schudł 30 kg. Z satyrykiem, specjalnie dla Plejady, rozmawiał Michał Misiorek.

Michał Misiorek: Istnieją dla ciebie jakieś tematy tabu?

Krzysztof Skiba: Są tematy, o których nie lubię rozmawiać, co nie znaczy, że są one dla mnie tabu. Nie znajdziesz wywiadu ze mną, w którym opowiadałbym szczegółowo o życiu mojej rodziny. Nie sprzedaję prywatności, mimo że wielokrotnie byłem namawiany na sesje zdjęciowe w domu – jak zmywam naczynia, odkurzam dywany i piorę gacie.

A jeśli chodzi o to, co piszesz w swoich felietonach czy piosenkach – są kwestie, których uważasz, że nie wypada dotykać?

Satyra z założenia jest anarchistyczna. Dowcip może być o wszystkim. Ale na pewno nie każdy nadaje się na scenę. Co innego jak siedzi przed tobą publiczność, a co innego, jak pijesz z kolegami. Ja nie przepadam za dowcipami rasistowskimi i tymi dotyczącymi orientacji seksualnej. Ich jest teraz po prostu za dużo, a ja zawsze byłem w mniejszości. Za komuny niewiele osób się buntowało, większość chciała spokojnie przeżyć, a ja szukałem dziury w całym. Od podstawówki byłem klasowym śmieszkiem, rock’n’rollowym chuliganem. Nie miałem żadnych zahamowań i robiłem różne kawały. Zresztą, dalej tak jest. Ważne są natomiast intencje. Jeśli mówimy żart o kimś po to, żeby go obrazić, poniżyć i wbić pod chodnik, jest to słabe. Gdy odbywają się roasty, to każdy ma świadomość, że to jest konwencja. Mrugamy do siebie okiem, okrutnie się z kogoś nabijamy, ale wszyscy wiedzą, że to nie jest na serio. Problem jest z internetem. Dociera do nas każdego dnia tak wiele bodźców, że głupiejemy. Ludzie czytają mało książek i nie rozumieją, czym jest ironia, groteska czy mowa między wierszami. Trzeba im tłumaczyć żarty albo dodawać mnóstwo emotikonek. Inaczej myślą, że piszę na serio. Wielokrotnie zdarzało mi się, że opublikowałem coś absolutnie jajcarskiego i absurdalnego, na przykład że Jarosław Kaczyński wylądował właśnie na Księżycu, a ktoś to komentował: „Panie Skiba, skąd pan to wie?”. Ludzie mają już coraz słabszą rozpoznawalność żartów. Na szczęście, nie wszyscy.

Kiedy odkryłeś swoją buntowniczą naturę?

Już w przedszkolu. Buntowałem się przeciwko jedzeniu, choć wiem, że moja figura za bardzo o tym nie świadczy. Panie przedszkolanki wciskały mi na siłę zupę mleczną, której nienawidziłem. Wychodziłem z założenia, że najlepiej gotuje mama i chciałem jeść tylko to, co ona zrobi. No ale zasada była taka, że bawić mogły się tylko te dzieci, które zjadły. Szybko więc zorientowałem się, że zupę można wylewać do okolicznych filodendronów. Te kwiaty później dość szybko padały. W sumie im się nie dziwię. Gorzej było z kotletami. Ale i na nie znalazłem sposób.

Jaki?

Jak nikt nie patrzył, wciskałem je w moje rajtuzki. Talerz był pusty, więc mogłem iść się bawić. Zapominałem o całym świecie, o tych kotletach też. Dopiero wieczorem mama, szykując mnie do kąpieli, ściągała rajtuzki i znajdywała w nich kotlety, które już zmieniły barwę na zieloną i żyły swoim własnym życiem. (śmiech) Później, w podstawówce, żeby sabotować pracę nauczyciela od matematyki, zjadałem kredę. A że zwykle to była ostatnia kreda w szkole, więc już nie dało się prowadzić lekcji. Robiła się awantura i zawsze jakiś lizus pokazywał na mnie palcem i mówił, że to Skiba zjadł kredę. Ale ja i na to byłem przygotowany! Tłumaczyłem, że pochodzę z biednej rodziny, mam niedobory wapnia w organizmie, a kreda jest zdrowa, więc ją zjadłem. Dwa razy to przeszło, ale za trzecim wezwano rodziców do szkoły i wydało się, że ściemniam. A ja po prostu miałem pomysł, jak ożywić nudne przedmioty.

Zawsze buntowałeś się na wesoło?

 

Raczej tak, nawet w stanie wojennym. Za komuny działałem w Pomarańczowej Alternatywie i biegałem po mieście przebrany za krasnala. Raz wszedłem z kolegami na dach kiosku Ruchu z transparentem „Światu pokój, dzieciom mieszkania” i rzucałem landrynkami w zomowców. Wszystko to w ramach niezależnych obchodów Dnia Dziecka. Oczywiście, była to akcja polityczna. Mieliśmy też transparent z napisem: „Precz z czerwonymi” i poniżej, małymi literami: „kapturkami”. Uznano to za czyn chuligański i trafiliśmy przed kolegium do spraw wykroczeń przy sądzie rejonowym w Łodzi. Przeciwko nam zeznawali zomowcy – prości, niezbyt lotni chłopcy, którzy opowiadali o wszystkim według schematu. Tłumaczyli, że oskarżony Krzysztof Skiba rzucał w nich twardymi landrynkami, które mogły zrobić im krzywdę. Ja starałem się wyjaśnić, że przecież ich częstowałem, a poza tym – to nie były landrynki, tylko miękkie krówki ciągutki, którymi nie można nikomu zrobić krzywdy. Po półgodzinnej dyskusji na temat rodzaju cukierków, kolegium zorientowało się, że to są jakiejś jaja i wlepiło nam po 30 tys. zł kary.

Nie bałeś się nigdy konsekwencji swoich działań?

Oczywiste było to, że zadzieram z władzą i że zostanę za to spałowany lub zamknięty. W niektórych happeningach nawet o to chodziło. To była naturalna konsekwencja drogi, którą wybrałem. A wywodzę się ze środowiska, w którym wszyscy byli zaangażowani w działania opozycyjne. No i oczywiście, na początku trochę się bałem. To jest tak samo jak z seksem. Przed pierwszym razem przeżywasz i nie wiesz, jak się zachować. A potem już jakoś idzie. Ja też, gdy miałem po raz pierwszy kajdanki na rękach, stresowałem się. Ale przy dziesiątym czy dwudziestym zatrzymaniu to już była dla mnie rutyna.

Spędziłeś też kilka miesięcy w areszcie śledczym. Jak ci tam było?

Byłem więźniem politycznym, więc przez strażników byłem traktowany gorzej niż ci kryminalni. Przerzucano mnie co tydzień do innej celi, nie mogłem sobie robić dodatkowej herbaty, pozwalano sobie na drobne złośliwości w moim kierunku. Traktowano mnie niemalże jak amerykańskiego szpiega wysłanego przez CIA. Ale nie chce robić z siebie cierpiętnika, nienawidzę wątków kombatanckich. Wiele osób miało gorzej ode mnie. Ja ten okres siedzenia w areszcie traktuję jako doświadczenie życiowe, które po prostu mi się przytrafiło i które było udziałem tych, którzy angażowali się w walkę z komuną.

Komuna upadła, ale ty buntować się nie przestałeś. W 1999 r. na jednym z muzycznych wydarzeń pokazałeś premierowi Buzkowi goły tyłek. Co chciałeś tym wyrazić?

To była duża telewizyjna gala rozdania nagród PlayBox dla artystów, których piosenki w minionym roku były najczęściej grane przez radiostacje. Rok wcześniej wyróżniono na niej Big Cyca, a w 1999 r. zespół Czarno-Czarni, z którym jesteśmy związani. Koncepcja tej gali była dość dziwaczna. Ludzie mogli kupić na nią bilety, ale nie dostali nic do jedzenia i picia. Natomiast gwiazdy siedziały przy suto zastawionych stołach, piły wódę i jadły na oczach publiczności. Nietypowe było też to, że zaproszono na tę imprezę całą świtę rządową. Na widowni siedział premier Buzek i ministrowie. Wtedy w Polsce odbywały się strajki pielęgniarek i rolników, więc chyba rządzącym zależało na tym, by ocieplić swój wizerunek i ogrzać się trochę w blasku artystów. Chciałem przeciwko temu zaprotestować. Gdy skończyła się oficjalna część i zeszliśmy z anteny, wszedłem na scenę i zrobiłem głosowanie. Zapytałem ludzi, czy premier Buzek zasłużył na to, bym pokazał mu kolano, jako symbol klęczenia przed nim, czy du*ę, jako symbol dezaprobaty. Wszyscy głosowali za tym, że powinienem pokazać tyłek. I ja, na życzenie publiczności, to zrobiłem.

Mocno ci się za to dostało?

Odwołano kilka koncertów Big Cyca i przez krótki moment blokowano nas w różnych miejscach. Ale, szczerze mówiąc, nie jestem specjalnie dumny z tego happeningu. Mogłem to wszystko zrobić bez pokazywania tyłka. Wystarczyło się uśmiechnąć, mrugnąć okiem i tyle. Ale premier Buzek okazał się człowiekiem z klasą. Powiedział, że wyszedł z sali, nie widział tego i problem gołej d*py Skiby go nie dotyczy. Choć, oczywiście, wszystko działo się na jego oczach. Po prostu chyba chciał uciąć temat i nie opowiadać już o moim tyłku, bo premierowi raczej nie wypada.

Miałeś z nim okazję potem o tym porozmawiać?

Tak, po 20 latach na wieczorze wspomnień po pogrzebie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. To był rodzaj stypy, na którą zaproszeni zostali dziennikarze, politycy i jego przyjaciele. Jako że Paweł był moim kolegą ze szkoły, dobrze się znaliśmy, to też znalazłem się w tym gronie. Siedziałem przy stoliku z Moniką Olejnik i to ona zasugerowała, abym porozmawiał z premierem Buzkiem, który też tam był obecny i że to dobry moment na wyjaśnienie sobie pewnych spraw. Zgodziłem się, ale poprosiłem ją, by najpierw to ona podeszła do premiera i mnie przedstawiła. I tak było! Złapaliśmy Buzka w szatni, już praktycznie wychodził. Monika Olejnik go zatrzymała i przyznała, że mam mu coś do powiedzenia. Ja więc zacząłem tłumaczyć, że lata temu zrobiłem happening w katowickim Spodku, z którego nie do końca jestem dziś dumny i że jeśli poczuł się urażony, to chciałem go przeprosić. Okazało się, że premier Buzek ma ogromne poczucie humoru i dystans do siebie. Odpowiedział mi: „Pamiętam panie Skiba, fajna du*a”. (śmiech)

Na przestrzeni ostatnich lat wielu osobom obrywało się w twoich piosenkach i felietonach. Bywało tak, że po czasie dochodziłeś do wniosku, że przegiąłeś i żałowałeś, że nie ugryzłeś się w język?

Nie żałuję żadnego swojego żartu, żadnej piosenki. Wszystkie moje teksty są przemyślane. Wiem, że niektóre są ostre, ale satyra to płuca demokracji. Moją misją w kosmosie jest robić sobie jaja. Nigdy nie zależy mi na tym, by kogoś obrazić, tylko żeby pokazać, że robi coś głupio lub źle. Żartobliwa forma wyklucza jakąkolwiek nienawiść. Ja żartuję z sercem na dłoni.

Nigdy się nie bałeś, że za te żarty ktoś cię poda do sądu?

To byłby koniec świata! Wtedy możemy wypisać się z demokracji i zapisać do Białorusi. Nie wyobrażam sobie, żeby sądy miały karać za żarty. Mamy wolność słowa, a osoby publiczne powinny mieć grubą skórę.

Tobie Telewizja Polska założyła kilka spraw w sądzie. Co prawda nie za żarty, ale za wpis, w którym napisałeś, że TVP i jej prezes są współodpowiedzialne moralnie za morderstwo Pawła Adamowicza.

Założono mi sprawę karną i cywilną. Nawet nie wiedziałem, że za coś takiego można mieć sprawę karną. Na szczęście, została ona umorzona bez wszczynania postępowania. Zresztą, nie tylko mnie to spotkało. Telewizja Polska podała do sądu kilkanaście osób i procesuje się za publiczne pieniądze. Podobno biuro prawne TVP już nie wyrabia i musi korzystać ze wsparcia komercyjnych kancelarii adwokackich. Odbieram to jako rodzaj represji, nękania, gnębienia. Telewizja Polska chce zastraszyć ludzi i pokazać im, że muszą uważać na to, co mówią, bo inaczej wylądują w sądzie. Media publiczne są wykorzystywane do rozgrywek politycznych. To jest straszne! PiS nie działa na rzecz społeczeństwa, tylko przeciwko obywatelom. PiS ukradł nam państwo, zawłaszczył je sobie na rzecz jednej partii. A przecież Polska nie jest dla PiS-u, tylko dla wszystkich. Wolność jest też dla wszystkich, wolność słowa również. I nie powinno być tak, że tylko redaktorzy TVP mogą naśmiewać się z innych w swoich programach. My też mamy prawo do wydawania swoich ocen, nawet jeśli wydają się one ostre.

Zdaje się, że dwie sprawy już wygrałeś.

Tak, ale jeszcze trzy przede mną. Jedna jest w toku, a dwie się jeszcze nie zaczęły. Bo to są nie tylko sprawy TVP kontra Skiba czy Jacek Kurski kontra Skiba. Pozwali mnie też redaktorzy TVP, którzy poczuli się urażeni moim wpisem – Łukasz Sitek i Michał Rachoń.

To jeszcze trochę na sali sądowej czasu spędzisz.

Na to wychodzi. Choć uważam, że te wszystkie zarzuty są bezzasadne. Przecież ci dziennikarze nie funkcjonują w próżni, zrobione przez nich materiały są ogólnie dostępne i podlegają ocenie. A moja ocena ich pracy jest negatywna i miałem prawo ją wyrazić. Mam nadzieję, że sąd będzie tego samego zdania.

Jeszcze kilka lat temu ty też współpracowałeś z Telewizją Polską. Prowadziłeś program „W tyle wizji” na antenie TVP Info. To już były czasy „dobrej zmiany” i wiele osób dziwiła twoja obecność w mediach publicznych. Czemu się na to zgodziłeś?

Współpracowałem z Telewizją Polską od 1992 r., kiedy to powstał program „Lalamido”. Później prowadziłem „Podróże z żartem” z Beatą Pawlikowską i inne programy, często gościłem w „Pytaniu na śniadanie”, miałem swoje felietony w „Świat się kręci”. Za poprzednich rządów nikomu nie przeszkadzało to, jakie mam poglądy. Zwłaszcza, że występowałem w programach rozrywkowych. W 2016 r. zadzwonił do mnie Marcin Wolski, którego znam od ponad 30 lat, i zapytał, czy nie chciałbym uczestniczyć w takim programie jak „W tyle wizji”. Wtedy TVP nie wyglądało jeszcze tak jak teraz. Oczywiście, kierownictwo się zmieniło, ale jeszcze nie wszystkich ze starej ekipy wyrzucono. Tłumaczyłem Marcinowi, że ja jestem raczej antyrządowy, więc nie wiem, czy to ma sens. On powiedział mi, że właśnie o to chodzi, żebym miał inne poglądy niż pozostali komentatorzy. A że program był na żywo, to się zgodziłem. Gdyby był montowany, od razu bym odmówił.

Mogłeś mówić, co chciałeś, czy byłeś w jakiś sposób cenzurowany?

Mówiłem to, co chciałem. Cenzura odbywała się na poziomie doboru tematów. Nie miałem na to wpływu. Ale ja tam cały czas atakowałem PiS i robiłem sobie różne żarty z rządzących. W pewnym momencie uznano, że już wystarczy i mnie wyrzucono. Dziś ten program z satyrą nie ma nic wspólnego. To prorządowa propaganda. Śmiać można się tam tylko z opozycji.

Jak się dowiedziałeś o zakończeniu współpracy?

Zadzwoniła do mnie kierowniczka produkcji i powiedziała, że „góra” zadecydowała, że mam już nie przychodzić na nagranie kolejnego odcinka. Nie wiem, czy chodziło o prezesa Kurskiego, czy Kaczyńskiego, ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Zresztą, wyrzucono wtedy nie tylko mnie, ale też innych prowadzących.

Co sądzisz o Magdzie Ogórek i Jarku Jakimowiczu, którzy teraz są gospodarzami tego programu?

Ani Jakimowicz, ani Ogórek nie są żadnymi dziennikarzami. To jest raczej taki duet estradowy. Powinni występować na weselach, a nie w telewizji. Oboje to ludzie, którzy nie mają żadnych przekonań oprócz tego, że są mocno przekonani do kasy. Ich jedynym poglądem na świat jest wypłata. (śmiech)

Nie tęsknisz za telewizją?

Można bez niej spokojnie żyć! Teraz za żadne skarby nie wystąpiłbym w TVP. To, co się tam dzieje, przypomina propagandową ubojnię bydła, a nie program telewizji publicznej.

Ale są też inne stacje.

Cały czas jestem zapraszany do różnych programów jako komentator czy gość. Jeśli dostanę jakąś ciekawą propozycję poprowadzenia czegoś, to ją rozważę. Ale uważam, że telewizja jest już dziś na wykończeniu. Wiele osób nawet nie ma w domu telewizora. Teraz rządzi internet. Dlatego cieszy mnie, że piosenka Big Cyca „Antoni wzywa do broni”, do której napisałem tekst, ma już 3,5 mln wyświetleń na YouTubie, a nasz utwór „Twierdza 2020” przekroczył już 1,5 mln odtworzeń.

Dostajesz propozycje udziału w show dla gwiazd?

Często, ale zawsze odmawiam. (śmiech) Namawiano mnie do udziału w „Tańcu z gwiazdami”. I nawet przez chwilę się wahałem, ale moi bliscy powiedzieli mi, że tańcząc w cekinach, narażę rodzinę na kompromitację. Poza tym, doszedłem do wniosku, że fani Big Cyca nie zrozumieją, o co chodzi, gdy pojawię się na parkiecie w złotym smokingu. Próbowano zachęcić mnie też do udziału w „Gwiezdnym cyrku”, ale również odmówiłem, bo nie podniecało mnie trenowanie hipopotamów. Poza tym, była jeszcze cała masa kretyńskich programów, takich jak „Celebrity Splash” czy „Kilerskie karaoke”, do których mnie zapraszano, a ja odmawiałem. Ja się nie zgodziłem, ale byli tacy, którzy nie mieli wyjścia, bo ich marzeniem było być większą gwiazdą od Marylin Monroe. Robert Biedroń należał do tej grupy. W „Killerskim karaoke” śpiewał jakąś piosenkę, oblewano go wodą, a on musiał jeszcze wchodzić na bosaka do akwarium z robalami. A potem został prezydentem Słupska i kandydatem na prezydenta Polski. Tu musiał wyczyniać jeszcze większe jaja, czyli obiecywać ludziom złote góry. (śmiech)

Jaki masz stosunek do show-biznesu? Jak oceniasz ten świat?

Uwielbiam patrzeć na te dziwaczne ruchy, które wykonują gwiazdy – ta wieczna rywalizacja o to, kto ma ładniejszą kieckę i kto zrobi większe wrażenie na bankiecie. To dla mnie świetny temat do żartów. W całym show-biznesie chodzi o to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Ja to robiłem, zanim stało się to modne. (śmiech) Bo czym były moje happeningi czy skandale? Czym było przebieranie się za krasnoludka lub wchodzenie w żółtych kalesonach na kiosku Ruchu? Tylko, że u mnie te prowokacje miały głębszy sens i zdecydowanie inny wymiar. Chodziło o ośmieszenie systemu, miało to charakter polityczny. Czasem była to gra z konwencjami i igranie z tandety popkultury. Tak działo się w przypadku pierwszych występów Big Cyca. Organizując nasz pierwszy koncert, zaprosiliśmy media na turniej biustów z okazji rocznicy wynalezienia biustonosza. I dziennikarze dali się na to nabrać. Przyjechali z całej Polski, licząc, że zobaczą gołe cycki, a zobaczyli zespół Big Cyc. Gdy zaczęliśmy grać, to 90 proc. przedstawicieli mediów uciekło. Została tylko Monika Olejnik i zrobiła reportaż o naszej prowokacji do radiowej Trójki. Nagle zrobiło się o nas głośno i zaczęto nas zapraszać w wiele różnych miejsc.

Razem z Big Cycem nagraliście sporo piosenek, w którym prześmiewczo podchodziliście do kolegów po fachu. Nikt się na was za to nie obraził?

Ludzie inteligentni mają poczucie humoru. A my nigdy nikogo po chamsku nie atakowaliśmy, tylko robiliśmy to z przymrużeniem oka, na wesoło. Kiedyś nagraliśmy „Nowe kombinacje” – okrutną parodię „Nowych sytuacji” – wielkiego przeboju Republiki. Założyliśmy czarne koszule i krawaty w biało-czarne pasy, ja udawałem Ciechowskiego. I wyobraź sobie, że Grzegorz Ciechowski stwierdził, że bardzo dobrze nam to wyszło i zaproponował nam występ podczas programu, który poświęcony był jego twórczości. To się nazywa mieć dystans do siebie! Z kolei Shazza kiedyś się za nas obraziła za piosenkę, którą o niej nagraliśmy. Tak naprawdę tekst był o jej fanie, który ogląda namiętnie Disco Relax, jest nią zachwycony i gdy dowiaduje się, że Shazza przyjeżdża do jego miasta, to ogromnie to przeżywa i idzie na koncert. Później trafia pod jej garderobę z naręczem kwiatów, wchodzi bez pukania i okazuje się, że Shazza jest facetem przebranym za kobietę. (śmiech) No i przez ten punkowy żart Shazza się na nas pogniewała. Mówiło się nawet o tym, że poda nas do sądu, ale do tego nie doszło. Rozeszło się po kościach.

Nie myślałeś o tym, żeby napisać piosenkę o Edycie Górniak? Ostatnio w dość ostrych słowach wypowiedziałeś się na jej temat.

Bardzo szanuję Edytę Górniak jako wokalistkę, ale śmieszą mnie jej wypowiedzi dotyczące szczepień czy spraw politycznych. Umówmy się, ona nie jest żadnym fachowcem w tych dziedzinach, a wypowiada się bardzo kategorycznie i powtarza głupoty, których naczytała się w internecie. Nie krytykuję jej jako artystki, bo śpiewa wybitnie. Natomiast uważam, że ze szkodą dla siebie wdaje się w dyskusje na tematy medyczne i przez to traci fanów. Ale na pewno nie napisałbym o niej prześmiewczej piosenki. Absolutnie nie.

W swojej twórczości podejmujecie często tematy społeczno-polityczne. O ile aktorom to się zdarza, to mam wrażenie, że muzykom dość rzadko.

Ale my robiliśmy to zawsze. Taką drogę wybraliśmy. W latach 80. naśmiewaliśmy się z komuny, a w latach 90. nagraliśmy piosenkę „Nie wierzcie elektrykom” o Lechu Wałęsie, gdy był on prezydentem. Uważamy, że naszą misją jest żartować z tego, co się wokół nas dzieje.

Dużą cenę płacicie za te polityczne aluzje?

Wcześniej nikomu to nie przeszkadzało. Za czasów Platformy w Telewizji Polskiej puszczano kabarety, w których naśmiewano się z Tuska. W demokratycznym kraju nie ma w tym nic dziwnego. Gdybym ja był u władzy, chętnie bym obejrzał program kabaretowy, w którym się ze mnie naśmiewają. Na tym polega normalność. W Stanach wielu komików żartowało z Trumpa i nikt nie wpadł na pomysł, żeby tego zakazać. W innych państwach też tak to wygląda. To naturalne. Natomiast u nas naturalne stało się, że telewizja publiczna stała się telewizją partyjną i jakiekolwiek żarty z władzy są zakazane. Dlatego Big Cyc jest blokowany teraz we wszystkich możliwych mediach opanowanych przez PiS. Ani w TVP, ani w Polskim Radiu nie usłyszysz naszych nowych piosenek. Mało tego, z radiowej Trójki i Jedynki zniknęły nasze hity sprzed lat, które z polityką nie miały nic wspólnego. To pachnie już jak stara, komunistyczna cenzura. Big Cyc nie istnieje i tyle. Co więcej, istnieje jeszcze coś takiego jak cenzura ekonomiczna.

To znaczy?

Mieliśmy grać na Dniach Andrychowa, podpisaliśmy umowę, nasze zdjęcie było już na plakacie i nagle okazało się, że jednym ze sponsorów tej imprezy jest spółka Skarbu Państwa. Organizatorzy usłyszeli, że albo wyrzucą Big Cyca z programu, albo nie dostaną pieniędzy. Na szczęście, miasto szybko znalazło innego sponsora i zagraliśmy. Ale tego typu sytuacje zdarzają się częściej. Bywało też tak, że w pewnej miejscowości nasz występ przyblokował proboszcz. Organizator, czyli dom kultury, nie miał nic do gadania, bo proboszcz ma inne gusty muzyczne.

Rozumiem, że nie zamierzacie się poddawać i zmieniać repertuaru?

My naprawdę tym wszystkim ludziom związanym z obecną władzą współczujemy. To, co robią, jest żałosne. To jest powrót do komuny, to bolszewizm w najgorszym wydaniu. Ale jestem przekonany, że kiedyś wyjdziemy z tego pisowskiego bagna i będziemy normalnym, demokratycznym krajem, w którym artyści będą mogli śpiewać, o czym chcą. A ci ludzie, którzy są teraz na usługach rządzących, będą się wstydzić tego, co robili przez lata.

Niedawno nagraliście piosenkę „Twierdza 2020”, w której nawiązujecie do Strajku Kobiet. Wierzysz, że kobiety dokonają rewolucji w naszym kraju?

Kobiety są fantastyczne! Walczą o swoje, a my je w tym wspieramy. Uczestniczyliśmy w wielu protestach, a ta piosenka to nasz muzyczny wkład w Strajk Kobiet. Z badań wynika, że 69 proc. Polaków jest za wyborem, a nie zakazem. Bo tu nie chodzi o propagowanie aborcji, tylko o to, żeby kobieta miała wybór i sama mogła podjąć decyzję. To jakaś paranoja, że partia Ziobry, która ma marginalne poparcie, a także Kaja Godek i Ordo Iuris narzucają swoją wolę większości. Nigdzie na świecie tak nie ma, a na pewno nigdzie w Europie. To przerażające, że ludzie z tak skrajnie radykalnych i wywrotowych ugrupowań są u szczytów władzy. Mam nadzieję, że Polacy nie odpuszczą. Teraz jest zima i warunki atmosferyczne nie sprzyjają protestowaniu. Myślę, że sytuacja zaogni się za kilka miesięcy. Czekają nas gorąca wiosna i upale lato!

Napisałeś na Facebooku, że długo czekałeś na to, kiedy wreszcie zbuntują się młodzi ludzie. Podkreśliłeś, że bardzo podoba ci się wulgarny charakter tych protestów. Dlaczego?

Bo młodzież jest sobą, nikogo i niczego nie udaje. To autentyczne. Jestem dorosłym człowiekiem i nie takie rzeczy widziałem i słyszałem, ale na początku ten wulgarny język był dla mnie zaskoczeniem. Ale zgadzam się z tym, że grzecznie już było. Przecież Komitet Obrony Demokracji organizował wcześniej wiele spokojnych i taktownych protestów. Jak się okazuje, to było nieskuteczne. Teraz młodzi ludzie wzięli sprawy w swoje ręce i działają. Jednak oprócz wulgarnych, powstała cała masa piekielnie inteligentnych i dowcipnych haseł. Wiem, że pisane są już prace naukowe na temat języka protestów. A ja, razem z Big Cycem, napisałem piosenkę „Wolność słowa na kartonie” i wiosną planujemy jej premierę. Czekamy na odpowiedni moment.

W swoim wpisie napisałeś też, że nie możemy odpuścić, bo będzie jeszcze gorzej i czekają nas zakaz rozwodów i cenzura internetu. Myślisz, że rzeczywiście takie są plany władzy?

Czy władzy to nie wiem, ale na pewno w planach mają to Kaja Godek i skrajnie katolickie, fundamentalistyczne ruchy. Przecież już odbywały się panele dyskusyjne i konferencje, podczas których zastanawiano się nad zakazaniem rozwodów. Jestem przekonany, że na zakazie aborcji się nie skończy. Słyszałem, że jeden z projektów zakłada zamknięcie sex shopów i zakaz sprzedaży gadżetów erotycznych. I to nie jest żart! Żyjemy w czasach polityki sięgania pod kołderkę i wtrącania się w życie intymne Polaków.

Podtrzymujesz to, co kiedyś powiedziałeś, że wolałbyś żyć w normalnym kraju, w którym wszyscy by się nudzili?

Tak! Myślę, że to byłoby ciekawe. Ale w Polsce to nierealne.

Co ty byś wtedy robił?

Ja pole do żartów zawsze sobie znajdę. Jak nie z polityki, to naśmiewałbym się z artystów, którzy są zapatrzeni w siebie i robią sobie 50 zdjęć dziennie. Satyrycy i komicy w Polsce nigdy nie będą bezrobotni, bo tematów do dowcipów u nas jest bez liku.

Niedawno wydałeś płytę „Kabaret Polska. Piosenki na czas zarazy”. Mówisz o niej, że to kronika epidemii na wesoło. Jakie są twoim zdaniem największe absurdy tych ostatnich, pandemicznych miesięcy?

Oj, tego jest bardzo dużo! Chociażby zakaz wchodzenia do parków, lasów i na plaże. Widziałem filmiki, na których policjanci gonili kogoś, kto spacerował po zupełnie pustej plaży. Innym razem straż miejska ścigała emerytkę, która wyszła do parku z pieskiem. Absurd na absurdzie! No i przecież jeszcze zakaz korzystania z zakładów fryzjerskich. Jestem przekonany, że o tym za parę lat będzie się kręciło komedie w stylu Barei. Zaczęło przecież działać podziemie fryzjerskie. I zdarzały się przypadki, że policja zatrzymywała ludzi, którzy wyglądali na świeżo obciętych. Za komuny milicja goniła hipisów za długie włosy, bo miała ich za narkomanów, później zomowcy wzięli na warsztat punków z irokezami, wierząc, że to chuligani, a za czasów PiS-u po raz pierwszy mandat groził ci za zbyt ładną fryzurę. (śmiech)

Myślę, że mógłbyś wydać całą serię płyt o pandemii i tematów by ci nie zabrakło.

Dokładne! Ta płyta została zrobiona w nudzie pandemii. Byłem chyba pierwszym, który w ten sposób zareagował na tę sytuację, która nas spotkała. A że nie mogłem się spotkać z resztą Big Cyca, bo mieszkamy w różnych miastach, to napisałem teksty i wysłałem je Jackowi Telusowi, którzy szybko stworzył do nich muzykę. I teraz albumu „Kabaret Polska. Piosenki na czas pandemii” można posłuchać w internecie.

Ty w czasie pandemii nagrałeś płytę, a wielu artystów narzekało, że nie ma za co żyć, bo kończą im się oszczędności. W bardzo mocnych słowach skrytykowałeś takie podejście. Miałeś świadomość, że swoim wpisem włożysz kij w mrowisko?

Tak. Warto tylko przypomnieć, że ja ten wpis opublikowałem w czwartym dniu lockdownu, bo już w drugim zaczęło się ogólnonarodowe jęczenie gwiazd na temat tego, jak bardzo cierpią. Zdarzali się artyści, którzy mówili, że nie mają za co zapłacić rachunków za prąd. Raz jeszcze przypomnę – miało to miejsce czwartego dnia locdownu. Uznałem, że to lekka przesada. Stąd moja irytacja. Tym bardziej, że w tym samym czasie zamknięto wszystkie knajpy, bary, domy kultury i biura podróży. Wiele osób straciło pracę. Nam tylko odwołano koncerty, przełożono je na inny termin. Wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, jak długo to potrwa. Chyba nikt nie spodziewał się, że tak długo. Na szczęście, mamy już szczepionki, więc wierzę, że szybko wrócimy na stare tory. Tamten mój wpis był apelem o to, że może warto pokusić się o trochę empatii względem osób, które znalazły się na bruku. My, jako artyści, żyjemy z ludzi, bo to oni kupują nasze płyty i przychodzą na koncerty, więc warto pomyśleć też o ich sytuacji.

Jak twoje słowa zostały odebrane w branży?

Bezpośrednio nikt do mnie nie napisał, ale wiem, że wiele osób się na mnie obraziło. Ja jednak nigdy nie przejmowałem się tym, co ktoś o mnie myśli. Jeśli coś piszę, to nie kalkuluję. Nie zastanawiam się nad konsekwencjami. Niedługo ukaże się moja książka z felietonami pandemicznymi. Będzie miała tytuł „Polska bez gaci”, ale to, broń Boże, nie jest nawiązanie do happeningu z premierem Buzkiem. (śmiech) Raczej chodzi o to, żeby obnażyć całą prawdę o Polsce. Jak nie masz gaci, to widać wszystko i nie da się już ściemniać. Sporo w tych felietonach będzie o kwarantannie, podziemiu fryzjerskim i protestach.

A o twoim odchudzaniu?

Właśnie nie. Nic o sobie tam nie piszę. Wszystko jest o Polsce i o polskich paranojach. Ale ludzie mnie namawiają, żebym napisał coś o odchudzaniu. Wiele znajomych do mnie dzwoni i pyta, co zrobiłem, że tak schudłem, bo oni też by chcieli.

W trakcie pandemii, kiedy większość osób przybrała na wadze, schudłeś 30 kilogramów.

To prawda. Może nawet wydam książkę „Jak tracić kilogramy, nie tracąc poczucia humoru”. Bo odchudzanie generalnie jest nudne. Nie możesz jeść prawnych rzeczy, a ciągle o nich myślisz, więc cię to wkurza. Ja chciałbym sprzedać patent, jak odchudzać się na wesoło. Bo można! Bez żadnego głodzenia się. Wystarczą odpowiednia dieta i ćwiczenia. I efekty są rewelacyjne. Zdarza się, że ludzie teraz nie rozpoznają mnie na ulicach. Nie dość, że maseczka zasłania mi pół twarzy, to jeszcze jest mnie 30 kg mniej.

Podobno całkowicie odstawiłeś alkohol.

Odstawiłem alkohol i słodycze na siedem miesięcy. Jak jest się na etapie redukcji, czyli tracenia kilogramów, to nie ma innego wyjścia. Ale wszystko jest dla ludzi. Teraz, gdy już utrzymuję wagę, to mogę sobie na pewne rzeczy pozwolić. I zdarza mi się zjeść coś słodkiego i wypić niewielką ilość winka, ale tylko w dobrym towarzystwie. Życie jest za krótkie, żeby tracić je na jedzenie samych dietetycznych produktów. Restrykcyjne rezygnowanie z przyjemności źle wpływa na psychikę. Po prostu trzeba pamiętać o odpowiednich proporcjach i wtedy wszystko będzie w porządku – będziemy zdrowi i szczupli. To naprawdę da się połączyć. A ludzie najczęściej szukają prostych recept – odstawiają ziemniaki i makaron lub głodzą się i piją tylko wodę przez tydzień, licząc, że to da niesamowite efekty. Nie da. Ja teraz jem praktycznie wszystko. No może poza smalcem i golonką. Ale każdy posiłek celebruję, nie spieszę się i dzięki temu nie pojawiają mi się oponki na brzuchu.

O wszystkim starasz się mówić na wesoło. Sypiesz żartami jak z rękawa. A mówi się, że osoby, które żyją z rozbawiania ludzi, na co dzień do wesołych nie należą. Jak z tym jest u ciebie? Jaki Skiba jest naprawdę?

Trudno mi oceniać samego siebie, ale raczej słyszę, że jestem prywatnie taki sam jak na scenie. Choć masz rację, wielu komików przed publicznością eksploduje żartami, a w domu są osowiali i melancholijni. I ja jestem w stanie to zrozumieć. Natomiast wydaje mi się, że ja taki sam jestem z kolegami przy stoliku i na estradzie. Staram się być naturalny. Poza tym, jestem nieuleczalnym optymistą. Uważam, że co by się nie działo, jakoś sobie poradzimy. Niestety, mamy teraz kumulację nieszczęść. Najpierw PiS objął władze w Polsce, potem wybuchła pandemia, teraz ta wojna aborcyjna. Nie wiadomo, co jeszcze się zdarzy. Może Holecka zostanie Miss Polonia? (śmiech) Żyjemy teraz pod okupacją wariatów, ale nie takie okupacje nasz kraj przetrwał. Damy radę! Nie można się non stop dołować, trzeba szukać pozytywów. Nawet w tych trudnych czasach. Przecież dzięki temu, że zamknięto nas w domach, odżyło życie rodzinne. Wielu artystów miało okazję poznać lepiej swoich bliskich i dowiedzieć się, jak na imię mają ich dzieci. (śmiech) Do wszystkiego staram się podchodzić na wesoło. Ludzie piszą mi, że jestem ich promykiem nadziei – że jak rano przeczytają mój tekst, to ich dzień od razu jest lepszy. I to jest właśnie moja misja w kosmosie! Chcę zarażać optymizmem i poczuciem humoru. To jest przecież bardzo ważne dla naszego zdrowia psychicznego. Zróbmy więc to chociażby dla siebie! Bądźmy trochę bardziej optymistyczni!

Źródło: Plejada.pl

Zobacz pozostałe wywiady:
Scroll to Top

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA!

Bądź na bieżąco ze wszystkimi spotkaniami ze Skibą oraz wszystkimi ważnymi nowinkami.