Z Krzysztofem Skibą rozmawia Sylwia Cegieła.
Portal Kulturalne Rozmowy. Czerwiec 2020.
- Czym obecnie zajmuje się satyryk Krzysztof Skiba?
Kończę kilka swoich pomysłów literackich. Na ukończeniu jest książka z felietonami pod tytułem „Polska bez gaci”. Trochę muszę jeszcze popracować nad zbiorem moich opowiadań satyrycznych pod tytułem „Kobiety są naiwne”. To książki mówiąc nieładnie „rozgrzebane” jak mieszkanie po policyjnej rewizji. Jeżdżąc ciągle w trasy nie miałem sposobności ich ukończenia. Teraz gdy branża koncertowa nadal tkwi w zamrożeniu, mam wreszcie czas by się nad nimi twórczo pochylić. Stan pandemii zaowocował także nowymi piosenkami. Wspólnie z gitarzystą Jackiem Telusem nagrałem nową solową płytę pod tytułem „Kabaret Polska. Piosenki z czasów zarazy”. To taka kronika muzyczna ostatnich miesięcy. Epidemia na wesoło. Są tam piosenki o kwarantannie, o wlepieniu mandatów za spacer w parku czy o tym, że niektórym z nas głowę mebluje telewizja.
- Skiba jakiego nie znamy. Czy jest coś, co zechciałby Pan o sobie powiedzieć, a czego nie wiedzą inni?
Czytelnicy pewnie tego nie wiedzą, ale postanowiłem pokonać wirusa zdrowym stylem życia. Od czterech miesięcy odżywiam się bardzo zdrowo i nie piję alkoholu, co zaowocowało zrzuceniem zbędnych 18 kilogramów.
3.Czy prywatnie jest Pan realistą albo pesymistą czy raczej optymistą?
Jestem nieuleczalnym optymistą. Dostałem kiedyś nawet nagrodę na Festiwalu Optymistów. Urodziłem się siódmego lipca, wiec mam dwie siódemki w dacie urodzin, bo lipiec to siódmy miesiąca, a jak powszechnie wiadomo cyfra siedem jest uważana za szczęśliwą. Trudno w tej sytuacji nie być optymistą.
- Jest Pan człowiekiem wyjątkowo zaangażowanym w tematy społeczne. Co obecnie Pana irytuje? Co by Pan zmienił, aby nam Polakom żyło się lepiej?
Od zawsze irytuje mnie biurokracja. Aby załatwić najprostszą sprawę trzeba mieć u nas pieczątki, zezwolenia, czekać na decyzje i zgody. Mam domek nad jeziorem. Moja działka przylega do linii brzegowej wody. Aby legalnie zbudować mały trzymetrowy pomost na własnej działce musiałem przez ponad rok starać się o zezwolenia z urzędów zawiadujących gospodarką wodną. Dla urzędników te kilka desek, to było jakbym stawiał wielki most na Wiśle. Oczywiście nikt z całej okolicy nie starał się o takie zezwolenie. Wszyscy mają pomosty postawione bez zezwoleń, bo szkoda im życia i zdrowia na łażenie po urzędnikach. Ponieważ ja jako jedyny mam legalny pomost, więc ponoszę z tego tytuły liczne opłaty, a także mam kontrole czy deski są równo wbite. Jestem po prostu frajerem. Dziewięćdziesiąt procent Polaków wie, że wiele z tych zarządzeń, rozporządzeń i przepisów to tzw. martwe prawo i się do nich nie stosuje. Nie ma sie czemu dziwić. Przykład idzie z góry. Mamy np. bardzo ładną Ustawę o Radiofonii i Telewizji, która jest notorycznie łamana przez TVP. Mamy bardzo demokratyczną i wolnościową Konstytucję, którą systematycznie łamią przedstawiciele władz. Przy takiej postawie nikt nie traktuje poważnie, ani przepisów, ani państwa w którym żyjemy. Spora część obywateli ma wrażenie, że zbudowane przez polityków państwo działa przeciwko nim.
- Mamy teraz dość trudny czas – pandemia nie ustępuje, a raczej nabiera rozpędu. Jak to wpłynie Pana zdaniem na ludzi? Jakie będą skutki kwarantanny społecznej według Pana?
poradziło sobie z nową sytuacją. Myślę, że wbrew pozorom znosimy te rygorystyczne warunki w miarę dzielnie. Niestety lockdown będzie miał katastrofalne skutki dla gospodarki. Już dziś pada wiele firm, bo przedsiębiorcy nie dali rady utrzymać biznesu w warunkach zamrożenia gospodarki. Moja branża jest w dramatycznej sytuacji, bo nadal nie możemy robić normalnych imprez i koncertów. Świat muzyczny to nie tylko gwiazdy. To także nasze zaplecze techniczne. Ekipa od nagłośnienia, oświetlenia, akustycy, realizatorzy dźwięku, organizatorzy koncertu. Cała ekipa zespołu Big Cyc to 11 osób.
- Co Krzysztof Skiba robi w czasie pandemii?
Jestem bardzo aktywny na wielu frontach. Oprócz pisania felietonów i nowych piosenek rozwijam także swój kanał satyryczny na You Tube Krzysztof Skiba Katapulta TV. Nagrywam na nim skecze i żarty, które komentują bieżące wydarzenia. Pokazuję Polskę i nas wszystkich w krzywym zwierciadle.
- Nasza wolność społeczna została niejako ograniczona. Czy teraz Polacy lepiej zrozumieją jej znaczenie? A jak Pan definiuje wolność?
Wolność to stan umysłu. Można być wolnym siedząc w więzieniu, a można być niewolnikiem będąc teoretycznie na wolności i gapiąc się w telewizor. Wolność to także świadomość i odpowiedzialność. Nie wszystkim wolność jest potrzebna. Wielu jej niedocenia. Są tacy, którzy świetnie czują się w sytuacji, gdy mogą się podporządkować rozkazom. Wolność nie jest łatwa. Będąc prawdziwe wolnym musimy sami podejmować decyzje. Przez lata nie mieliśmy tej wolności za wiele i niektórzy do tego przywykli. Są osoby, które nie radzą sobie z wolnością. Chcą żeby za nich wszystko zrobiono.
- Po co ludziom potrzebna satyra? Czemu ma służyć? Zmienianiu rzeczywistości czy dawaniu przyjemności?
Satyra to płuca demokracji. Tylko w krajach totalitarnych satyra jest zakazana. Satyra potrafi być zabawna, ale może też być gorzka jak piołun, a nawet smutna. Satyra kpi z absurdów życia i analizuje rzeczywistość z perspektywy krytyki społecznej. Idealny przykład to twórczość Mikołaja Gogola i choćby jego słynna sztuka „Rewizor”, która do dziś bawi i śmieszy, ale też przeraża swym bezkompromisowym opisem zakłamania i korupcji. To sztuka uniwersalna. Bo to co dzieje się w małym, rosyjskim miasteczku na prowincji za czasów cara, pasuje do wielu dzisiejszych małych miasteczek np. w Polsce.
- Jaka jest różnica między komikiem a satyrykiem?
Satyra to pojęcie o wiele szersze niż komizm. Jeśli w filmie Generał z czasów kina niemego widzimy jak genialny komik Buster Keaton siada przypadkowo na ramieniu olbrzymiego koła parowozu, bo jest przekonany, że to ławka i w pewnym momencie parowóz powoli rusza i porywa ze sobą aktora, to jest to czysty komizm. Natomiast gdy Charlie Chaplin ucharakteryzowany na Hitlera w filmie Dyktator tańczy z globusem i owija sobie świat wokół palca, to jest to satyra. Scena śmieszna, ale będąca celną diagnozą planów i marzeń Hitlera i ówczesnej sytuacji politycznej. Komik może być satyrykiem, a satyryk komikiem, warto jednak pamiętać, że komizm to czysty żart dla żartu czyli filp i Flap, którzy wywalają się na skórce od banana czy bracia Marx robiący miny w filmie Kacza Zupa. Satyra to też żarty, ale połączone z krytyką społeczną, napiętnowaniem nagannych postaw, kpinami ze świata polityki.
- Czy Polacy mają poczucie humoru? Z czego się najczęściej śmieją, bo mam wrażenie, że z siebie nie potrafią?
Polacy uwielbiają się śmiać. Najczęściej bawi nas samo życie, relacje damsko męskie, nieporozumienia rodzinne, zapaść służby zdrowia, horror ciągle „reformowanych” szkół , fanatycy religijni, głupie gwiazdy z Pudelka czy policjanci z drogówki. Rzadziej śmiejemy się z polityków, bo polityki mamy powyżej dziurek w nosie i w głowie. Często śmiejemy się z innych. Dziwaków, jąkałów czy garbatych. Wiele żartów opiera się na stereotypach. Te dowcipy o blondynkach, teściowej czy Chucku Norisie, to są kalki dowcipów, które krążą po świecie. Zwykle też śmiejemy się z sąsiadów. Polacy zawsze śmiali się z Niemców i Rosjan. Szwedzi śmieją się z Finów, a Norwedzy ze Szwedów. Anglicy śmieją sie ze Szkotów, a Amerykanie z Kanadyjczyków. Śmiech jest bardzo ważny, bo przedłuża życie. Śmiech potrafi też oswoić problemy życiowe i kryzysy. Jego rola w życiu jest więc fundamentalna. Niektórzy filozofowie twierdzą nawet, że całe życie człowieka to jest żart. I kto wie, czy nie mają racji. Z siebie śmiać się jest najtrudniej. Dla wielu to niewykonalne.
- A z czego najczęściej śmieje się Krzysztof Skiba? Co go denerwuje?
Mnie bawi nabzdyczenie i napompowana powaga. Im ktoś bardziej chce być ważny i poważny tym jest śmieszniejszy. Humor to cecha ludzi inteligentnych i nie każdy potrafi się śmiać z siebie. Wielu nie dostrzega własnej śmieszności nawet gdy pęknie im guma od majtek lub gdy próbują włożyć kalesony przez głowę. Często im wyższe stanowisko tym większa potrzeba udawania, że jest się poważnym. Biskup Edward Janiak doktor teologii moralnej taki był poważny i tak się pryncypialnie wypowiadał grzmiąc na ogólne zepsucie, a potem okazało się, że krył księży pedofilii w podległych mu parafiach, a sam wylądował w szpitalu z fantastyczną ilością alkoholu w organizmie (3,5 promila czyli był nawalony jak odrzutowiec) i tym czynem pobił rekord światowy wśród biskupów. Wiele gwiazd show biznesu to ludzie, którzy dzięki jakiejś przebojowej piosence nagle stali się popularni. W samej popularności nie ma nic złego, ale osoby, które katapultowały się w przestrzeń powszechnej rozpoznawalności nagle zaczynają udawać, że im słońce z tyłka świeci i że pozjadały rozumy. Mając siano w głowie wymieszane z błotem, nagle zaczynają wypowiadać się na temat fizyki kwantowej, zbiorów rzepaku na Kujawach i Poetyki Arystotelesa. Takie sytuacje mnie bawią.
- Podobno łatwiej jest ludzi zasmucić niż rozbawić? Dlaczego? Czy chodzi o naturalną skłonność ludzi do współczucia, okazania litości? A może jeszcze o coś innego?
W USA badano kiedyś reakcje ludzi na piosenki i okazało się że bardziej lubimy piosenki smutne niż wesołe. I to nie dotyczy tylko Amerykanów, ale także Polaków i wszystkich ludzi na planecie. Bardziej działają na nas takie jesienne emocje czyli smutek, nostalgia, melancholia. W kontekście tych badań wychodzi na to, że wymyślanie żartów, to bardzo ciężka robota. Brytyjski aktor komediowy Michael Palin, znany ze słynnego serialu Latający Cyrk Monty Pythona przyrównał wymyślanie żartów do pracy górnika w kopalni. No cóż Polscy komicy też nie mają łatwo.
- Gdzie jest granica satyry, kabaretu. Czy to jest tak, że faktycznie dziś już można się śmiać ze wszystkiego, z każdego? Czy istnieją w dzisiejszych czasach jakieś granice moralne, etyczne?
W stand up comedy, który czasem uprawiam nie ma żadnych granic. Można śmiać się ze wszystkiego. Nie obowiązuje żadna cenzura. To oczywiście taka konwencja i trzeba mieć świadomość czym to grozi, gdy idzie się na takie występy. Brałem udział w kilku roastach czyli takim zbiorowym żartowaniu z bohatera wieczoru i tam naprawdę bywało ostro i po bandzie. Zawsze jednak podajemy sobie po występie wszyscy ręce. To znak, że te żarty nie są na serio. To inaczej niż w polityce. Oni tam chcą się wzajemnie pozjadać. Na scenie każdy żart, nawet najostrzejszy i najbardziej śliski, to tylko takie niewinne mruganie okiem do widowni.
- Czy satyryk taki jak Pan potrafi nałożyć na siebie cenzurę?
Są żarty których nie lubię i których bym nie powiedział na scenie. Czasem nie tyle cenzura ile dobry smak są wskazane, a nawet konieczne, by wyrzucać z programu słabe żarty lub tandetne. Z poczuciem humoru to jest jednak bardzo indywidualna sprawa. Jednych śmieszą żarty o blondynkach innych irytują. Ja nie przepadam np. za żartami o bacy, choć i w tej serii są perełki. Nie specjalnie bawią mnie też żarty rasistowskie czy te o obozach koncentracyjnych. Ale aby dodać nieco pikanterii powiem, że jest cała seria żartów mocno makabrycznych, które są zabawne, ale nie nadają się na scenę. Co innego wygłupy w wąskim zaufanym gronie przyjaciół, a co innego mówienie do szerokiej widowni. Należy rozróżniać te sprawy.
- A co z funkcją edukacyjną? Nadal funkcjonuje w satyrze?
W czasach PRLu był spory nacisk aby satyra piętnowała niektóre zjawiska. Ten nurt można nazwać edukacyjnym. Biczem satyry chłostano wówczas bumelantów, pijaków czy tzw. niebieskie ptaki, które niezbyt ochoczo przykładały się do budowy socjalistycznej ojczyzny. Kpino z amerykańskich szpiegów, którzy za pieniądze rzekomo rozrzucali po polach stonkę ziemniaczaną. Satyra miała pozytywnie edukować, ale w określonych ramach. Dbano by ostrze krytyki nie było skierowane w stronę władzy. Dziś satyra też jest wykorzystywana w walce politycznej, ale nikt nie używa jej w walce z leniwym kelnerem. W Ameryce i Anglii odkryłem ciekawych komików, którzy specjalizują się w żartach ekonomicznych. Celnie wyśmiewają na przykład reklamy usług bankowych. Żeby te żarty śmieszyły jest potrzebna pewna wiedza z ekonomii. W Polsce tego rodzaju dowcipy byłyby bez szans. U nas ludzie mają problem nawet z liczeniem własnych pieniędzy czy zrozumieniem prognozy pogody.
- Która grupa społeczna jest przez Pana uznana za najlepszy materiał satyryczny? Politycy, celebryci czy może raczej jeszcze inne osoby?
Każda grupa zawodowa może być obiektem żartów. Nawet o najnudniejszym zawodzie świata jakim z pewnością jest aktor filmów porno dla niewidomych, można wymyślić dobry dowcip. Najlepszym materiałem dla satyryka jest zawsze osoba o ograniczonych horyzontach.
- Spytam teraz na przekór, czy uważa Pan, że satyrę wykorzystują też politycy w walce o władze?
Politycy ostatnio zabierają komikom chleb, bo mówiąc coś na serio, wygłaszając mowy i ogłaszając programy o milionie aut elektrycznych bywają śmieszniejsi od nas. Satyrę wykorzystują raczej nie oni sami, lecz ich grupy wsparcia czyli np. sztaby wyborcze. Pan Duda opowiedział kiedyś na uroczystości w AGH dowcip o ludożercach i nie było to śmieszne.
- Internet pomaga satyrykom w dotarciu ze swoimi wystąpieniami do szerszego grona. Czy nie boi się Pan, że sytuacja wymyka się spod kontroli? W sieci ciągle funkcjonują jakieś żarty, karykatury czy memy. Gdzie jest granica między satyrą a zwykłym obrażaniem drugiego człowieka?
Internet to żywioł i trudno to kontrolować. To także wielki śmietnik. Obok rzeczy wartościowych są tam także zwykłe śmieci. Tak samo jest z żartami. Jest sporo dobrych żartów, ale są też mocno obraźliwe. Prawdziwa satyra zawsze atakuje wielkich i sławnych, dużych i silnych, a staje po stronie zwykłego, szarego człowieka. Nie ma się co użalać nad politykami i wielkimi gwiazdami ośmieszonymi w jakimś filmie, memie czy piosence. Sami podpisali na siebie wyrok decydując się na taki zawód. Muszą być odporni na kpiny, bo inaczej zwariują.
- Zdarzyła się Panu jakaś wpadka na scenie?
Cała masa. Ja sam jestem jedną, wielką wpadką. Raz nawet spadłem ze sceny w trakcie koncertu zespołu Big Cyc, bo myślałem, że scena jest dłuższa. Była też sytuacja, gdy dziewczyny ze szkoły policyjnej w Szczytnie, które były moją ochroną podczas dużego koncertu na Zamku w Szczytnie, przypięły mnie kajdankami do kaloryfera za sceną i zgubiły kluczyki, a ja nie mogłem wyjść mimo, że trzy razy mnie już zapowiedziano. Innym razem w Warszawie podczas koncertu sylwestrowego biegłem do publiczności i podczas transmisji na żywo wpadłem do kanału przygotowanego dla operatora kamery. Na szczęście kamerzyści pokazywali wówczas naszego perkusistę.
- Jaka jest przyszłość humoru? Jak będzie wyglądała satyra za kilka, kilkanaście lat?
Nie mam kompletnie pojęcia. Mam tylko nadzieję, że nadal będzie nam się chciało żartować i nikt nam nie będzie tego utrudniał.