„Kurier Zawierciański”: Polskę zna pan wzdłuż i wszerz, w Łazach też pan już był.
Krzysztof Skiba: Rzeczywiście mało jest takich miejsc, w których nie byłem, zjechałem cały kraj z zespołem Big Cyc. Na pewno pierwszy raz w Łazach jestem na spotkaniu autorskim. Być może nie każdy ma taką informację, że Skiba nie tylko śpiewa piosenki, nagrywa płyty, występuje w telewizji, ale także pisze książki. To jest moja czwarta książka pod tytułem „Komisariat naszym domem – Pomarańczowa historia”. W Łazach graliśmy z Big Cycem rok temu w czerwcu. Spaliśmy wtedy w pobliskim Zawierciu. Pamiętam, że koncert był naprawdę bardzo udany.
KZ: Widzimy się w dniu pierwszego kwietnia i to nie jest żart.
K.S.: Data dzisiejszego spotkania jest bardzo zabawna. Podobno organizatorzy spotkania od rana odbierali maile i telefony z pytaniem o to, czy to jest żart. Być może działo sie tak dlatego, że Skiba kojarzy się z Prima Aprilis? Może właśnie w ramach robienia kawałów zaproszono Skibę? Oświadczam uroczyście, że nie jestem sobowtórem Skiby, jestem prawdziwy.
KZ: O czym jest pana najnowsza książka?
K.S.: Jest to książka wspomnieniowa obejmująca lata PRL-u. Być może nie każdy spośród osób kojarzących mnie z telewizji, czy z piosenek takich, jak „Makumba” i „Świat według Kiepskich” wie, że w czasach młodości, w czasach studenckich byłem dość mocno zaangażowany w działalność podziemną, antykomunistyczną, antysystemową. Działałem m.in. w takim ruchu jak „Pomarańczowa Alternatywa” i organizowałem różne uliczne happeningi, które były wymierzone w system i dość zabawnie przedrzeźniały ówczesne hasła propagandowe, wprowadzały władzę w dezorientację. To była artystyczna forma sprzeciwu wobec rzeczywistości, systemowi, który wówczas panował. W książce jest opisywanych wiele zabawnych przygód i historii. To jednak nie tylko opis happeningów, ale także sporo materiałów pozyskanych z zasobów archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej, czyli materiałów wytworzonych przez dawną Służbę Bezpieczeństwa, na przykład meldunki ze zdarzeń, donosy, raporty milicyjne.
KZ: Dla kogo jest to książka?
K.S.: Myślę, że to lektura ciekawa nie tylko dla tych, którzy interesują się historią, ale dla wszystkich, którzy nie znają tamtej epoki. Dla młodzieży to jest książka, która pozwoli im przybliżyć ten okres i jego paranoje, a dla mojego pokolenia to będzie z kolei trochę sentymentalna podróż do tamtej epoki. Opisuję w niej różne historie związane ze sferą obyczajową, na przykład z życiem studentów, jak wyglądały imprezy, jak kupowano alkohol, jak się bawiono, jak organizowano koncerty. To był zupełnie inny świat. Z dzisiejszego punktu widzenia bardzo egzotyczny. Wcześniej nie było na przykład sklepów nocnych, nie było alkoholu na stacjach benzynowych. Były natomiast meliny, w których zaopatrywano się w alkohol. Oczywiście to jest napisane w mocno ironicznym stylu. Każdy, kto zna piosenki Big Cyca, czytał moje felietony, będzie wiedział, czego się można spodziewać. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że to nie jest żadna fikcja literacka, wszystkie zabawne wydarzenia opisane w tej książce wydarzyły się naprawdę.
KZ: Jakich pytań pan nie lubi, a jakie lubi – od dziennikarzy i prywatnie: o muzyce, czy o polityce? Bo i o tym i o tym miałby pan dużo do powiedzenia.
K.S.: Nie lubię pytań niemądrych, banalnych, lubię jak dziennikarz jest przygotowany do spotkania z artystą, lubię jak zna jego twórczość i wie, o co pytać. Nie będę oryginalny, jeśli powiem, że nikt z nas, osób publicznych, nie lubi pytań takich, jak „skąd nazwa zespołu”, „dlaczego zaśpiewał pan taką piosenkę, a nie inną”. Po takich pytaniach można się od razu zorientować, że osoba pytająca nie zna twórczości swojego interlokutora i po prostu kombinuje zadając najbardziej wyświechtane. Aczkolwiek ja należę do tych bardziej spolegliwych, nie zdarzyło mi się nigdy przerwać wywiadu, czy zachowywać się w sposób nieprzyjemny pokazujący moje zdenerwowanie, znudzenie, wkurzenie. Są tacy artyści, którzy zachowują się w ten sposób, ja zawsze cierpliwie tłumaczę. Zdarzało mi się, nie mówię, że ma to miejsce teraz, na przykład udzielać wywiadów do różnych portali internetowych, telewizji kablowych, gdzie wywiad przeprowadzała ze mną tak zwana, nie wiem, czy nie narażę się tu na jakąś niepoprawność polityczną, przysłowiowa blondynka, która nic nie wiedziała nie tylko o mnie, ale i o świecie. Ja wówczas z uśmiechem na ustach, cierpliwie tłumaczyłem, odpowiadałem na pytania i dzięki temu ten wywiad miał ręce i nogi.
KZ: Bardziej pan lubi mówić o polityce, czy o muzyce? Nie tylko dziennikarzom, również prywatnie. Czy bliższa jest panu polityka, czy muzyka?
K.S.: Ja nie jestem Kukizem i zdecydowanie bardziej wolę opowiadać o muzyce, o literaturze, o sztuce, o teatrze, o happeningach, bo to jest mój żywioł i tym zajmuję się od 27 lat. Polityka jest gdzieś z boku, na politykę patrzę jak czujny obserwator życia politycznego. Żywię się także polityką, różnymi paranojami, które mamy w naszym kraju, bo one są świetną inspiracją, świetnym tematem dla satyryka. Pewnie gdyby nie polityka nie byłoby kilku piosenek Big Cyca, chociażby takich jak „Zegarek Putina”, „Kapitan Żbik”, „Moherowe berety”, „Warto rozmawiać” i wielu, wielu innych. Mówi pan o polityce… to ciekawe, że dosłownie kilka dni temu przyszedł list od pewnej studentki, która przysłała mi pracę dyplomową na temat moich felietonów. To już chyba czwarta taka praca dyplomowa. Wszystkie cztery napisały dziewczyny. To zabawne, może jestem dobrym tematem do badań dla dziewcząt, może to coś znaczy, łudzę się. A może nic nie znaczy. Cieszy mnie, że moja działalność pozamuzyczna, pozaestradowa też jest jakąś rzeczywistością, która inspiruje studentów do napisania pracy dyplomowej.
KZ: Czy myślał pan kiedyś o tym, żeby kandydować na prezydenta Polski, jak chociażby Paweł Kukiz?
K.S.: Ja już kandyduję, kandyduję na prezydenta kosmosu i jeszcze nie wiem, czy być od razu prezydentem kosmosu, czy tylko drogi mlecznej. Na pewno mam jednak najlepsze hasło, które przebija hasła wszystkich moich konkurentów: Skiba zrobi wam dobrze.
Kwiecień 2015.